niedziela, 9 kwietnia 2017

O strachu, zwycięstwie i księdzu, który jest dobry

Strach ma wielkie oczy.
Tyle razy to sobie poważam, jak już jest po wszystkim.
I tyle samo razy daję się zastraszyć, hmm.
Najważniejsze jednak, że koniec końców zwycięża.
Zwycięża, a nie ja zwyciężam - Bóg sam we mnie zwycięża.

Byliśmy z mężem na Chacie.
W całym tym kontekście, w którym się znalazłam, film był lekiem na moje serce.
Dał nadzieję na to, że będzie dobrze.
Jeśli Bóg z nami się przyjaźni, to jak może być inaczej?

Obejrzenie Chaty nie byłoby tak owocne, gdyby nie poprzedziła filmu szczera spowiedź.
Ksiądz w konfesjonale, w mojej parafii... jejku, tak się bałam, że trafię na takiego, który będzie na mnie krzyczeć i straszyć piekłem. Tak się bałam, że nie dam rady powiedzieć wszystkiego. A ten ksiądz, nie dość, że się ucieszył, że przyszłam (byłam u niego pierwszy raz, nie znaliśmy się), przekazał wiadomość od Boga, że On się w niebie teraz raduje (!), to jeszcze był cierpliwy, gdy zbierałam myśli, życzył powodzenia, gdy odchodziłam do ławki.  Ujął mnie tą spowiedzią tak, że jeszcze do niego wrócę (jeśli znów będę odwlekać tę chwilę - przypomnijcie mi tą notkę). Udowodnił, że w konfesjonale można odbyć rzeczową spowiedź ( przez ponad 10 lat spowiadałam się zdecydowanie poza nim).



Jest dobrze. Zdecydowanie.


:)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

(Nie)wcielone