wtorek, 4 kwietnia 2017

O tym jak jest.



        Patrząc na szczęśliwe małżeństwa, nigdy nie sądziłam, że przyjdzie taki dzień, w którym będę ukradkiem się im przyglądać i zazdrościć. Patrząc na szczęśliwe małżeństwa z potomstwem, nigdy nie sądziłam, że przyjdzie taki dzień, w którym będę ukradkiem się im przyglądać z sercem przepełnionym bólem i pustką.
        Nie, nie straciłam dziecka.
        Ja go nie umiem mieć.
        Moja niepłodność mnie zabija. Każdego dnia.
        Nikt nie jest w stanie mnie pocieszyć, wytłumaczyć, zrozumieć.
        Bo i co tu tłumaczyć?
        Jak ukoić serce?
        Każdego miesiąca to samo.
        Najpierw jest dobrze. Zaczyna się nowy cykl. Nowe wyzwanie. Robisz swoje i czekasz. Nie pijesz alkoholu, odżywiasz się racjonalnie i zdrowo, zachowujesz ostrożność, nie jeździsz na rowerze, nie pływasz, nie tańczysz, nie kochasz. Czekasz. I masz nadzieję. Ogromną nadzieję. I w głowie układasz całe wasze wspólne szczęśliwe życie. I przychodzi ten dzień. Dzień, w którym po raz kolejny wszystko rozsypuje się w drobny mak. I płaczesz. I wyjesz z bólu. Nie jesz (bo po co?) i nienawidzisz siebie, swojego ciała, wszystkiego i wszystkich. A potem? A potem znów nowe wyzwanie itp. itd.
I tak w kółko, cykl w cykl, miesiąc w miesiąc. Wciąż to samo.
Aż dziw, że jeszcze nie zwariowałam.
W międzyczasie bierzesz leki, odwiedzasz swojego lekarza częściej niż byś chciała, zabierają cię do szpitala, robią badania, HSG, laparoskopię. Za każdym razem boli, ale ściskasz zęby, bo wiesz jaką nadzieją żyje twoje serce. I znów masz powera. Spirala się nakręca. Więc się kręcisz.
A potem przychodzi taki moment, w którym już wiesz. Moją niepłodność powoduje endometrioza, która skutecznie się odnawia, a leczyć ją można tylko laparoskopowo lub wprowadzając kobietę w stan sztucznej menopauzy. Najgorsze są słowa lekarza "zrobiłem wszystko, co mogłem by Pani pomóc. Proszę się zastanowić nad in vitro i zgłosić się do poradni leczenia niepłodności". Tyle w temacie. Pozamiatane. Dziękuję. Do widzenia.
      A żyć trzeba dalej. No jakoś.
      Tylko jak, skoro rozpadam się na kawałki?

      Stałam kiedyś pod krzyżem z przyjacielem. O mały włos nie rozkleiłabym się bardzo. Łzy w oczach, zaciśnięte zęby. I mówię mu, że żaden facet nie zrozumie tego, jak bardzo można pragnąć być mamą. A on mi na to " Ten na krzyżu zrozumie". Nie powiem, że mnie to nie dotknęło. Dotknęło. Ale nie uwierzyłam. Uwierzyłam za to pewnemu Grekowi, pod którego wrażeniem wciąż jestem. Ale o tym następnym razem....
cdn.


6 komentarzy:

  1. A próbowaliście Naprotechnologię? Mam dwie znajome pary gdzie było ciężko i długo starali się, ale dzięki tej metodzie udało się a jedna z tych par już jest w drugiej ciąży i tym razem bez komplikacji. No i nie rezygnuj z biegania, pływania, jazdy na rowerze...- takie ograniczanie się też może hamować Twój organizm. Sama tego doświadczyłam po mojej Basi, dopiero leczenie i normalne życie przyniosły efekt.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszka! Dobrze Cię tu widzieć. :)
      Do naprotechnologa się oczywiście zapisałam. Wizytę mam w czerwcu. Zobaczymy jak to będzie.

      Usuń
    2. Też od razu pomyślałem o naprotechnologii - nie popadaj w rozpacz, to Zły za nią stoi.

      Usuń
  2. Angelico, nienawidzenie siebie i swojego ciala pogarsza sytuacje, Mateusza 15:11,potwierdzone przez nauke medyczna. Najlepiej zapytac Boga co sie dzieje. Bog zawsze odpowiada. Pozdrawiam serdecznie i blogoslawie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tereso, dziękuję za odwiedziny. Również pozdrawiam.

      Usuń

(Nie)wcielone